Asfaltem docieram do Vatra Dornei i zjeżdżam w teren.
Zbieram się na odwagę i wchodzę. Wszyscy odświętnie ubrani, kobiety w chustach na głowie... mężczyźni na kolanach, pięściami odparci o podłogę... Nie mam śmiałości robić zdjęć...
Uśmiechają się do mnie, dzieci nieśmiało spoglądają na ubłoconego, śmierdzącego benzyna faceta.
Ksiądz ledwo widoczny, za drzwiami, przy ołtarzu zwrócony tyłem do wiernych wyśpiewuje modlitwę.
Staram się uczestniczyć w tym duchowym doznaniu.
W pewnym momencie wszystkie dzieci klękają przed drzwiami do ołtarza, dziewczynka wypowiada dość długa sentencje (oczywiście nic nie rozumiem)... Ksiądz odwraca się od ołtarza i wychodzi, po raz pierwszy widzę jego twarz... Wręcza dzieciom całe pliki banknotów...
Wraca za swoje drzwi i obrzęd trwa dalej... Ciągle pięknie śpiewają...
Wreszcie nadeszła pora komunii... Każdy podchodzi z zapalona świeczką, ksiądz na łyżeczce wykres im trochę wina do ust (również niemowlakom), dalej jest taca z chlebem, każdy bierze kawałek...
Tak, tak... znam imiona... po mszy jak usiłowałem się ulotnić zaprosili mnie na poczęstunek... pyszna kawę...
Poznałem Cosminę, Mirelle (żonę księdza) i Alexandru miejscowego księdza.
Okazało się że znajdą angielski, więc mogliśmy porozmawiać trochę o życiu, wojnie na świecie, Polsce i ich obrządku.
O tym że żeby zostać księdzem trzeba mieć żonę i rodzinę... być człowiekiem dającym przykład swoim życiem.
Niestety w remoncie 😱
Muszę pojechać 3 godzinnym objazdem (zamiast 20 minut wg mapy).
Po drodze kupuje nowe lusterko na bazarze, zaliczam burze na przełęczy...
Aż zatrzymuje się na noc w Targu Mures. Dalej nie chce jechać, jest nic a kolejna miejscowość za góra, niby 15 km ale mapa pokazuję 50 minut i "milion" zakrętów.
Zwiedzanie miasteczko nocą i jadę się spać.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz