Wygbraliśmy się na kajaki na Rospudę w składzie: Kasia, Aga i Łukasz, Janek ze Staśkiem i Hanka z Helena. Zaczęliśmy od Filipowskiego zgodnie z planem.
Niestety zaraz po starcie złapała nas burza, tuż przed wypłynięciem na jezioro. Szybko dopłynęliśmy do pierwszego możliwego do zejścia z kajaka cypla, obróciliśmy kajaki żeby nie lała się do nich woda i czekaliśmy na koniec burzy. Po burzy przebraliśmy się w suche ciuchy, Hania z Heleną nazbierały czarnych ślimaków i obserwowały jak się całują...
Następnie płynęliśmy wąskimi, meandrującymi zakolami rzeki.
Podziwialiśmy przyrodę...
Rzeka stawała się coraz dziksza
A pogoda nadal nas nie rozpieszczała.
Wreszcie zmarznięci zatrzymaliśmy się na obiad.
Po obiedzie wypłynęliśmy na najdzikszy i wartki odcinek Rospudy. Co chwila zwalone drzewa, pod którymi trzeba się było przeciskać, a jedno nawet rąbać siekierą. To jednak bym dopiero przedsmak tego co czekało nas na koniec.
Nurt stał się bardzo wartki... Co chwila jakieś drzewo zmuszało nas do największego wysiłku, czasem cudem unikaliśmy wywrotki. Zaczęło znowu iść, pędziliśmy nie czekając na resztę. Kiedy z ulgą dotarliśmy z Hanią i Heleną do campingu, zadzwonił telefon. Agata z Kasią miały mega wywrotkę... utopiły kajak. Na szczęście Janek ze Staśkiem ruszyli pod prąd z pomocą. Pomogli też dobrzy ludzie. Niestety wszystko było mokre, sporo rzeczy odpłynęło z prądem i na zawsze zostało.
Kasia z Agatą i dziewczynkami, całkowicie przemoczone i przemarznięte, udaje się do pobliskiego pensjonatu, ja z chłopakami pozostaliśmy na polu namiotowym.